wtorek, 30 lipca 2013

Sukulenty i szydełkowa osłonka

Sympatią do sukulentów zaraziła mnie Agnieszka od Klamotów. To rzeczywiście roślinki idealne dla mnie! Nieskomplikowane i niewymagające, a jednocześnie niezmiernie efektowne, występujące w przedziwnych formach i ciekawym ubarwieniu. Prawdziwe cuda natury.

Pierwszy zestaw kupiłam dwa miesiące temu, na południowo-zachodni parapet sypialni. Roślinki wspaniale się przyjęły, a upały i palące przez okno słońce najwyraźniej im służą, bo przez ten krótki czas pojawiło się sporo nowych przyrostów, z których jestem przeogromnie dumna:)


Następne były, kupione przypadkiem na targu, rośliny na skalniaki. Jako doniczki wykorzystałam swoje stare, ręcznie malowane puszki (pokazywałam je TUTAJ). Nie nadawały się dla kwiatów kwitnących, ale w przypadku ogrodowych sukulentów się sprawdzają - roślinki dobrze w nich rosną, wypuszczają nowe pędy, a nawet kwitną:)


Różowo-fioletowe puszki fajnie wkomponowały się w wystrój pokoju Dominiki, a ja cieszę się, że wreszcie mogłam je do czegoś wykorzystać, bo strasznie mi było szkoda, że przez tyle czasu leżały zupełnie do niczego i nikomu niepotrzebne....


W ubiegły piątek natomiast, była wyprzedaż sukulentów w sklepie na naszej ulicy. I choć nie mam już wolnego ani nawet skrawka parapetu, to i tak się skusiłam i kupiłam kilka sadzonek. Miałam je od razu przesadzić do doniczek, ale znalazłam w garażu fantastyczne, płaskie, wiaderko plastikowe, po jakiejś zaprawie. Wystarczyło je tylko umyć i wydziergać, maskujący urazy, kubraczek. 

Pracowałam szydełkiem cały weekend, żeby wczoraj móc wreszcie zasadzić roślinki w nowym miejscu:


Włóczka ze starych zasobów, nie mam pojęcia co to. W robocie dość niewygodna, bo sztywna i ostra, ale na tego rodzaju osłonki - idealna.


Motyw dekoracyjny ze sznurka i plastikowych koralików.


Miejscówka na komodzie może nie jest tak pierwszorzędna, jak na słonecznym parapecie, ale mam nadzieję, że to roślinkom wystarczy i również się dobrze przyjmą.

A do osobnych doniczek trafiły jeszcze te egzemplarze:


Nie mają swoich stałych miejsc... Tymczasowo ustawiłam je gdziekolwiek, żeby tylko miały dostęp do światła i zobaczę, jak się będą rozwijać...

piątek, 26 lipca 2013

McDusia i kwestia przemijania

O Jeżycjadzie szeroko rozpisywałam się już dawno temu, dziś jedynie krótka notatka pod wpływem ostatniej części, którą udało mi się przeczytać dosłownie kilka dni temu.



19. tom Jeżycjady pozwala zajrzeć do przyjaznego domu Borejków w okresie świąt Bożego Narodzenia. Przybycie Magdusi, córki Kreski, jest powodem piorunujących zmian w spokojnym życiu rodziny, a ślub Laury uruchamia działanie osławionego Fatum.
Śmieszna, miła, ale i refleksyjna powieść Małgorzaty Musierowicz jak zwykle podnosi na duchu i krzepi, bawi do łez, i uczy, skłania do zastanowienia nad sprawami wielkiej wagi.


Nie będę psioczyć. O mankamentach serii wiedzą wszyscy czytelnicy, a ci najwierniejsi po prostu przymykają na to oko, bo to lektura, jak odwiedziny u starych, ukochanych przyjaciół. Niechże tam mają swoje dziwactwa, niech sobie moralizują, idealizują i intelektualnie snobują... ale kochamy ich, bo po prostu od tak dawna już są z nami. Niezawodnie.

Ale "McDusia" to chyba najbardziej refleksyjna  książka Małgorzaty Musierowicz. Niby młodzieżowa, utrzymana w lekkim i wesołym tonie, jak wszystkie poprzednie, a jednak, gdzieś między wierszami, mocno odczułam jakąś taką nutę melancholii. Zmarł Profesor Dmuchawiec. Państwo Borejkowie, przy sylwestrowych fajerwerkach, podsumowują swoje życie. Gabrysia również patrzy wstecz, myśli o swoim życiu, jak o wciąż zapisujących się kartach powieści. Tyle już się ich zapisało. Tyle niewiadomych odkryło. Tyle historii przeżyło. Ale jeszcze nie wszystkie. Póki żyjemy, póty białe kartki czekają na dalsze treści. Tylko z tej niezapisanej tajemnicy coraz częściej, zamiast radosnego oczekiwania, wyziera, budzące niepokój, nieuchronne....

I ten niepokój udzielił się również i mnie.

Bije zegar godziny, my wtedy mawiamy:
"Jak ten czas szybko mija!" -  a to my mijamy.
Stanisław Jachowicz

Znam te słowa. Słyszałam je już wcześniej. Ale dopiero przeczytane w "McDusi", w kontekście refleksyjnych przemyśleń jej bohaterów, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.

Dlatego, choć strasznie mi się nie chce przemierzać połowy Polski, by w któryś z nadchodzących weekendów odwiedzić mojego tatę, to jednak wsiądę w samochód i pojadę. Nie będę marnować okazji, póki wciąż jeszcze możemy się spotykać...

niedziela, 21 lipca 2013

Topik rowerowo-plażowy

Wreszcie zainaugurowaliśmy sezon rowerowy. Strasznie późno w tym roku. Bo najpierw był remont, potem pogoda przeszkadzała serwując w kolejne weekendy deszcze i chłody.... W tę sobotę również - po tygodniu słońca i upałów, aura się popsuła. Na szczęście nie aż tak, żeby popsuć również nasze plany. Gdyby nie wiatr, powiedziałabym nawet, że pogoda była idealna na rower - było rześko i umiarkowanie słonecznie.

Na cel pierwszej w tym roku, dłuższej trasy rowerowej, wybraliśmy sobie, odległy o około 25 km, zalew Maziarnia. Miejsce to jest jedną z największych atrakcji turystycznych naszego regionu. Choć jako kąpielisko cieszy się raczej złą sławą. Niezabezpieczone, nieucywilizowane, w każdym sezonie pochłania ofiary. Woda również nie należy do najczystszych. Ale jako miejsce do przyjemnego spędzenia wolnego czasu jest po prostu genialne. Dookoła lasy, cisza, jest gdzie pospacerować, dotlenić się, poleżeć na kocu, odpocząć od zgiełku i obowiązków....

Maziarnię wybrałam również dlatego, że wydała mi się idealnym tłem dla plażowego topiku, który wydziergałam z resztek pozostałych z bikini. Wykorzystałam motki dokładnie tak, jak lubię - prawie że do ostatniej niteczki, co ma też swoją ciemną stronę - mnóstwo łączenia nitek i to nie tylko wynikających ze zmiany kolorów. Ale jestem zadowolona z efektu:)


Comfort Strech idealnie nadaje się do takich letnich ciuszków. Elastyczna nitka sprawia, że topik dopasowuje się do figury i dobrze się układa.


Resztę rowerowo-plażowego zestawu stanowią:
- szydełkowy kapelusik z ubiegłego roku,
- porcięta, które na sklepowym wieszaku urzekły mnie krojem i zapiszczały do mnie zachęcająco - wybierz mnie! mnie! mnie wybierz! - westchnęłam i wybrałam...
- sandały - co prawda nie piszczały, szeptały tylko cichutko, ale gdy zobaczyłam cenę (29 złotych!) poczułam się z gruntu przekonana;)


Część stanikową topu dziergałam szydełkiem nr 3,5. Resztę - szydełkiem 4,5.


Na całość zużyłam 111 g włóczki.


Pomysł własny.

niedziela, 14 lipca 2013

Zostałam babcią!

W pewnym sensie;)

Parę tygodni temu, moja córka z chłopakiem przygarnęli szczeniaczka ze schroniska. Historia szczeniaczka smutna i, niestety, nie odosobniona - ktoś zapakował cały miot do wora i wyrzucił do śmieci. Jakaś litościwa dusza zainteresowała się dobiegającymi z kosza piskami i tak pieski trafiły do schroniska. Z pięciorga rodzeństwa jeden nie przeżył. Ale na szczęście reszta, pod czułą ręką opiekunów ze schroniska, doszła do siebie i dojrzała do adopcji. Dla wszystkich znalazły się już domy. Do Dominiki trafiła Milka - prześliczne szczenię o długich i smukłych, jak baletnica, nogach. 

Tydzień temu, zakończywszy szczęśliwie pierwszy rok studiów, przyjechała do domu nasza córka ze swoją małą pieszczoszką, a my wszyscy dosłownie oszaleliśmy na jej punkcie:)

Bo domek musi pasować do właściciela;)

Jak na prawdziwą (choć tylko w pewnym sensie;)) babcię przystało, zrobiłam dla Milutkiej kocyk (z resztek rozczłonkowanego poncho, którego elementami dawno temu wystroiłam klatkę schodową: KLIK i KLIK) oraz szydełkową obróżkę. Chciałam zrobić śliczną ażurową spódniczkę, ale Dominika powiedziała, że nie będzie z psa wariata robić;).

Ponieważ liczymy na częste odwiedziny, zakupiliśmy dla psinki również mały domek, żeby z nią podróżował i żeby zawsze, i w każdym miejscu czuła się u siebie.

Mój nowy domek z kocykiem:)

Początkowo mała była nieufna, ale gdy włożyliśmy do środka jej zabawki, bez problemu uznała budkę za swoją.

Po pierwsze - wszystko nadaje się do gryzienia!

Choć, jak to szczeniak, trudno jej na jednym miejscu usiedzieć. Zwłaszcza na takim miejscu, które mocno ogranicza widoczność.

Misio w zęby i na kanapkę!

Zabawki z budki szybko zostały przeniesione na kanapę. Kanapka wygodniejsza, bo i w centrum, i z góry zawsze wszystko lepiej można poobserwować:)

Mój misio! Mój ci on!

Początkowo obawiałam się, jak też nasza Brendzia i koty zareagują na Milkę, ale wszystko było w porządku. Milutka szybko pozbyła się strachu związanego z nowym otoczeniem i bez kompleksów zaczepiała i zapraszała do zabawy inne zwierzęta. Kotki wolały trzymać się z daleka, ale opiekuńcza Brenda nie odstępowała małej na krok.

Z ciocią Brendzią

U rodziny Dominiki chłopaka, Milutka próbowała zapoznać się z wujkiem Goldenem. Golden, jak to młodzieniec - ze smarkulami raczej się nie zadaje, ale jedną fotkę pozwolił sobie pstryknąć;)

Z wujkiem Goldenem. Foto Dominika.

A dziś Milka wróciła do Krakowa...

Smutno. Smutno się zrobiło.

Już tęsknimy.

środa, 10 lipca 2013

Bikini

... na zamówienie, dla koleżanki. Co prawda nie z boskiej Divy, ale z innej, całkiem przyjemnej w szydełkowaniu włóczki elastycznej, Comfort Stretch (50g, 193m; 90% mikrofibra, 10% poliester).

Zleceniodawczyni nie dała mi żadnych szczegółowych wytycznych odnośnie gotowego wyrobu. Stwierdziła, że lubi niespodzianki i dała całkowicie wolną rękę. Nawet odnośnie koloru:)


Przyznaję, że początkowo miałam obawy, że nie sprostam oczekiwaniom.... Jednak szybko okazało się, że bez presji, żeby wykonać coś zgodnie z wytycznymi, pracuje mi się sporo lepiej i przyjemniej:)


A gotowy wyrób, pomimo moich obaw i wątpliwości, bardzo przypadł koleżance do gustu. Zwłaszcza wybrane przez mnie kolory:). Jedynie stanik musiałam poprawić. Koleżanka, ogólnie drobniejszej ode mnie budowy, dysponuje walorami, które nijak nie chciały zmieścić się w wydzierganych przeze mnie miseczkach. Nie mam doświadczenia w takich sprawach więc początkowo nie bardzo nawet wiedziałam, jak to poprawić, ale okazało się, że wystarczy tylko zrobić pomiędzy trójkątami więcej miejsca i luźniej wykończyć dół.


Dzięki tym poprawkom stanik nie tylko zwiększył pojemność, ale też zyskał miejsce na dodatkowy element zdobniczy w postaci szydełkowego kwiatka:)


A ja zyskałam kolejne doświadczenia i ogromną satysfakcję z zadowolenia klientki:)

Przerabiałam szydełkiem nr 4,5 (żółty łańcuszek wokół brzegów szydełkiem nr 5,5; sznureczki szydełkiem nr 4). Zużyłam po około pół motka (motek-50 g) miętowej i żółtej oraz nieco ponad jeden motek brązowej.

piątek, 5 lipca 2013

Kapsuła czasu

Mama robiła ostatnio porządki w pomieszczeniu gospodarczym i znalazła mój zapomniany karton ze starociami - pamiątkami, dziennikami, listami... To znaczy, wcale nie zapomniałam, że taki karton miałam. Zapomniałam jedynie, gdzie został upchnięty. Nawet parę lat temu go szukałam. Najpierw u mamy na strychu - nie znalazłam. W przebłyskach pamięci coś mi świtało w głowie, że już go kiedyś stamtąd zabrałam. Ale gdzie przeniosłam? Nie miałam pojęcia.... Szukałam na swojej klatce schodowej i we wszystkich domowych zakamarkach. Jestem pewna, że szukałam również w tym pomieszczeniu gospodarczym...

No i proszę, jak nie był potrzebny, to się znalazł:)


Nie planowałam niczego przeglądać. Myślałam tylko, żeby schować pudło w miejscu, o którym będę pamiętać. Tak tylko... czekając na obiad... wyjęłam jeden zeszyt...

I mnie wessało.

Przeniosłam się w czasy końca liceum, matury, euforycznych zakochań i bolesnych rozstań, w czasy bezrobocia, zasiłków, zamążpójścia i narodzin córki... Ponownie przeżyłam swoje młodzieńcze rozterki, frustracje, zawody i złości. Całe mnóstwo złości.


Niektórych wydarzeń i ludzi dziś już nawet nie pamiętam - to aż dziwne zważywszy na fakt, z jakimi emocjami je zapisywałam. Inne - też ciekawostka - zapamiętałam zupełnie inaczej, niż zostały zapisane. Z niektórych notatek uśmiałam się do łez, niektóre mnie wzruszyły... Wszystkie wprawiły w stan zadumy....

Myślałam, że bardzo się zmieniłam od tamtych czasów, a jednak bez trudu w tych starych zapiskach odnajduję siebie. Tak samo przeżywam emocje, tak samo nie radzę sobie z zawodami, tak samo się złoszczę.
 
 

Może tylko ubieram to w bardziej cenzuralne słowa:) A jeśli już stosuję wulgaryzmy, wykrzykniki i wielkie litery, to w żadnym razie na piśmie, żeby nie zostawiać dowodów;)


Ale to nieprawda, że wszystkie dni były do chrzanu. Znalazłam dowód, że przynajmniej jeden był całkiem udany;)
Takich udanych było oczywiście więcej, tylko że ja zawsze miałam najwięcej chęci do pisania o tych najgorszych...


Nie sądziłam, że kiedyś będę miała taką frajdę z zaglądania w przeszłość. Szczególnie rozczuliły mnie notatki związane z rozwojem Dominiki. Teraz wiem dokładnie, kiedy po raz pierwszy usłyszałam od niej słowo "mama" i kiedy zrobiła swój pierwszy kroczek. Zapomniałam nawet, że to zapisywałam...


Mieszkanie z teściami miało swoje korzyści, ale też było dla mnie źródłem ogromnego stresu. Czasami musiałam bardzo, ale to bardzo, starać się pamiętać, dlaczego tu jestem i jaki mamy cel.


Nie mogę powiedzieć, że miałam złych teściów; oni byli po prostu zupełnie inni. Głośne rozmowy, przekrzykiwanie się z pokojów, trzaskanie drzwiami... to była normalka. Usypianie w takich warunkach niemowlęcia to była prawdziwa wojna nerwów. Dzień w dzień. A nawet kilka razy dziennie. Święty by nie wytrzymał. A ja z pewnością nie byłam święta...

("rzadko" nader często piszę z błędem. Do dziś. Na szczęście w komputerze jest edytor:)).

Głośno, ciasno i jedna łazienka - w takich nerwowych warunkach przetrwaliśmy aż trzy lata. A ja dowiedziałam się o sobie, że uwielbiam być sama;)

Sympatycznie było przypomnieć sobie swoje pierwsze dochody. Liczyły się w milionach, ale i tak martwiliśmy się, żeby starczyło na wszystkie konieczne rzeczy.


Ważyliśmy każdy wydatek. Widać to po moich zapiskach. Ale za to ile radości było z każdego zakupu, szczególnie takiego  poważniejszego, jak pralka na przykład:)


Pampersy w tamtych czasach były towarem prawdziwie luksusowym. Na co dzień Dominika nosiła zwykłe pieluszki tetrowe. Pralka automatyczna była więc koniecznością...




Najszczęśliwszy czas w życiu spędziliśmy zaraz po ślubie - bezrobotni na zasiłkach oczekujący dziecka;) Bez planów i obowiązków. Znajomi i rodzina patrzyli na nas z politowaniem, za plecami komentowali nasze żałosne położenie. A my pławiliśmy się w nicniemuszeniu:) Spaliśmy do południa, oglądaliśmy filmy i rozwiązywaliśmy krzyżówki... I tylko moja mama psuła mi humor, gdy wracała z pracy i złościła się na mnie, że, będąc w domu, nawet obiadu nie przygotowałam... Z perspektywy czasu podziwiam ją, że w tamtych chwilach potrafiła wykazać się tak dużą cierpliwością i nie rzucała we mnie niezmytymi garami;)

Gdy mąż dostał wreszcie pracę, to był prawdziwy dramat;) Mieliśmy śmiały plan...

Niestety do dziś niezrealizowany;)

Do dziś oboje na etatach... Przywykliśmy. Ale czasem, zwłaszcza w niedzielny wieczór, albo po urlopie, przebiega przez głowę myśl - JAK DŁUGO JESZCZE?????


Myślałam, że dużo się zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat.... Hmmm.... Jeśli by próbować te zmiany mierzyć ilością fryzur i kolorów włosów, które miałam na głowie, to istotnie:)


Ale są też parametry absolutnie stałe:

Ciśnienie - niskie od zawsze. Na szczęście teraz mogę ratować się kawą. Dwa razy dziennie!
Waga - kapeńkę się różni. To z powodu rękodzieła (i bloga) - czasem mnie tak wciąga, że zapominam o jedzeniu:)
Wzrost - rosłam szybko, ale krótko. Dlatego wysokie obcasy moimi przyjaciółmi dziś są;)
Wzrok - sokoli. Tylko lewe oko coś tam...


Swoje zapiski skończyłam w czerwcu 1995 roku. Dominika miała już wówczas skończony roczek, a ja poszłam do swojej pierwszej prawdziwej pracy. Wtedy też zaczęłam dziergać. Doba skurczyła mi się dramatycznie, a stwierdzenie "nudzi mi się" zniknęło z mojego słownika...

Teraz jednak (choć doba wciąż jest dramatycznie, albo nawet jeszcze bardziej, krótka) zastanawiam się, czy aby nie reaktywować tego zwyczaju - kto wie, jaką przyjemność za dwadzieścia lat sprawi mi podróż w czasy mojej czterdziestki...

Tymczasem jednak, po tygodniu wywoływania duchów przeszłości, czas znów zapieczętować pudło i zamknąć je w lochach. Dziś przyjeżdża Dominika. Nie chciałabym, żeby moje zapiski wpadły jej w ręce. Jeszcze nie teraz.