niedziela, 19 lutego 2012

Zimowo na wesoło

Po wężowych szalikach dla brata i bratanków oraz po dwóch zimowych zestawach dla męża, wpadłam najwyraźniej w jakąś manię. Ale mania bardzo pożyteczna, bo zimę mamy mroźną (choć dziś jakby trochę mniej), śnieżną, a nawet wietrzną... Więc zimowych zestawów nigdy dość:)

Córce też wydziergałam. Do szalika i czapki wykorzystałam Elian Klasik po jednym motku z każdego koloru, przerabiałam drutami nr 4 ściegiem gładkim prawym.


Szal dziergałam zgodnie z opisem z Wydania Specjalnego Sabriny, w okrążeniach na pięciu drutach. Czapkę zresztą tak samo, ale już według własnego pomysłu. Ściągacz - przerabiany ściegiem ryżowym - jest wywijany, a czubek zdobi tradycyjna antenka:)


Na swoją czapkę i golfik wykorzystałam całkiem spory zapas resztek. Przerabiałam ściegiem francuskim po  trzy rzędy każdym kolorem. Na końcu dorobiłam sznureczek (z trzech oczek), przeplotłam go przez oczka brzegowe i zawiązałam pętelkę. Przedni brzeg obrobiłam trzema rzędami ściegiem gładkim lewym (ładnie się podwija).


Golfik to krótki szalik przerabiany ściegiem ryżowym i zszyty w kółko.


Dla córki zrobiłam też ciepłą, grubą czapę w warkocze (równie dobrze komponuje się z pasiastym szalikiem). Podwójna nitka Elian klasik (poszedł cały motek) plus nitka Gucia (Opus). Przerabiałam drutami nr 5.


A jak już byłam w temacie czapek, to poprawiłam swoją, która na blogu wystąpiła już tutaj. W gazecie było napisane, żeby czapkę związać sznureczkiem wydzierganym z czterech oczek. Jak zalecano, tak zrobiłam, ale prawdę mówiąc, wyglądało to i nosiło się średnio.


Czub był dość sztywny i niewygodny. Konieczna była poprawka. Po pierwsze: sprułam sznureczek i przerobiłam go ponownie - tym razem na trzy oczka. Po drugie: przeplotłam go pomiędzy oczkami (z trzech oczek był na tyle cienki, ze zmieścił się swobodnie). Po trzecie: brzeg zamiast oczkami ścisłymi obrobiłam łańcuszkową koronką.


Dopiero po tych zabiegach wszystko ładnie się układa i czapka nadaje się do noszenia. A do kompletu szal publikowany już w tym wpisie.

A po całej pracy pozostała już tylko sesja zdjęciowa, która odbyła się w zimowej, lecz jednocześnie ciepłej i wesołej atmosferze rodzinnej:)


Komentarze

2012/02/20 00:03:06
Świetne czapy i szale! Uwielbiam takie faktury oraz kolory i aż żałuję, że sama w tym roku czegoś takiego nie wydziergałam! No i ta sesja... po prostu wymiata :) Piękna mama, piękna córa i tak roześmiane, że aż mi się gęba cieszy od ucha do ucha po tym poście :) Buziaki!

2012/02/20 07:39:56
Czapki i szaliki piękne (o modelkach nie piszę, bo co się będę co drugi wpis powtarzać :))
Ale przyznam, że się cieszę, że ja nie muszę takich nosić :)
A to dlatego, że u nas była tylko jednodniowa zima, a teraz już ogród cały w krokusach i żonkilach. I jak dla mnie tak może zostać na zawsze :)

2012/02/20 11:58:06
po pierwsze wspaniałę szaliki i czapki! super Ci powychodziły i najważniejsze, że coś, co nie było do końca dobre, przerobiłaś według swoich pomysłów i teraz sprawdza się - mam na mysli niebieską czapkę.
po drugie wspaniała sesja! wyglądacie super!

Anka

2012/02/20 12:30:51
Oj coś cyganisz koleżanko to chyba jest Twoja siostra a nie córka a czapy i szale wyglądają bardzo pięknie i efektownie a dziewczyny, które w nich chodzą wyglądają zdrowo zarówno na ciele jak i na umyśle, bo ten też albo zwłaszcza powinien mieć ciepło.

2012/02/20 18:09:12
Zastanawiam się czy to modelki takie profesjonalne, czy może raczej fotograf;)
W każdym razie sesja wyszła taka, że nie powstydziłby się prestiżowy magazyn i bardzo miło popatrzeć na Was:)
Przerobiona czapka zupełnie inaczej teraz wygląda, najbardziej mi się podoba:)

2012/02/22 21:24:08
Reniu, pięknie wyglądacie i śliczne wydziergałaś komplety :) ( No musiałam w końcu zajrzeć, choć na 5 minut;) Zgadzam się, że zdjęcia super, aż miło popatrzeć.
Z braku czasu chwilowo mnie nie ma i nie będzie i bardzo przepraszam za zignorowanie zaproszenia ( prawie nie bywam na blogu). Pozdrawiam Cię serdecznie!

2012/02/23 07:33:28
Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie przesympatyczne komentarze!

Magota, takie właśnie było założenie - wesoło na przekór wszystkim okolicznościom:)

Fidrygałko, zimowa dzianina to jeden z bardzo nielicznych powodów, dla których, gdzieś w głębi siebie, znajduję jeszcze dla zimy pozytywne uczucia:)

Aniu, poprawka, z której człowiek jest zadowolony, chyba zawsze cieszy bardziej, niż rzecz, która od początku wyszła dobrze:). Ja też z tej czapy najbardziej się cieszę:)
(nawiasem mówiąc, to kolor ma ciekawe właściwości - w zależności od otoczenia czasem wydaje się niebieski, a czasem zielony, a najbardziej chyba pasuje szmaragdowy. Przyznam, że w motku mnie przeraził, ale w paskach wygląda naprawdę ładnie).

Kraszynko, no bardzo mi miło, choć czasem obawiam się, że idę w kierunku "dzidzi-piernik", ale co poradzę? W kwestii ubrań utknęłam w młodzieżowym stylu i pewnie nawet Trinny i Susannah nie przekonałyby mnie do bardziej klasycznych zestawów;)

Sowo, bez wątpienia fotograf spisał się tym razem:)
Ale z własnego fotograficznego doświadczenia też wiem, że trzeba nie lada wyzwania, by zepsuć ujęcie z Dominiką;)

Agnieszko, rozumiem i trzymam kciuki!

2012/02/23 14:49:12
Zawsze uważałam, że zima jest już wystarczająco biała, szara i ponura, żeby jeszcze czarne/białe czapki i szaliki nosić. Kolorowe są najlepsze. Antydepresyjne ;) Bardzo podoba mi się szalik fioletowy i jego pomponowe zakończenia.

2012/02/24 07:25:16
Nic nie musisz zmieniać wyglądasz super w tych młodzieżowych ciuchach a właściwie co to znaczy młodzieżowych albo jest komuś dobrze w czymś albo nie i już.

2012/02/27 16:53:40
Rebecca.fierce, no ba... kolory i pompony niechaj rządzą zimą! Zwłaszcza zimą:)

Kraszynko i tego będę się póki co trzymać:) Dzięki!

2012/03/03 20:23:17
To Twoja siostra, nie córka, kłamczucho ... ;)

poniedziałek, 13 lutego 2012

18 lat temu

... dzień był równie mroźny, jak dziś. Gdy nad ranem, w towarzystwie mamy i męża, przestraszona i zestresowana pierwszymi zwiastunami zbliżającego się porodu wychodziłam do szpitala, termometr wskazywał 20 stopni poniżej zera. Ulice były puste, ciche i ciemne. Właśnie kończyła się ostatkowa noc i miałam wrażenie, że wszyscy wokół pogrążeni byli w spokojnym śnie, podczas gdy ja jedna stałam właśnie u progu największej rewolucji w swoim życiu.

Później, gdy zostałam już sama na sali porodowej, patrzyłam przez okno, jak moje miasto leniwie budzi się do życia. Na ulicach zaczęli pojawiać się przechodnie, a ja patrząc na nich zastanawiałam się kim są, jak żyją, o czym myślą. Czy zdają sobie sprawę, że ten zwykły dla nich dzień, dla kogoś innego jest dniem wyjątkowym? Czy ktokolwiek z przechodzących czuje, że na niego patrzę? Czy czuje, że dokładnie w tym momencie jest obiektem czyjejś (mojej) zazdrości, bo idąc sobie tą drogą wydaje się taki wolny i beztroski, podczas gdy ja uwięziona jestem w nieprzyjaznej, zimnej sali porodowej, całkiem sama, obolała, pełna strachu i niepewności?

Pełna strachu i niepewności nie tylko co do najbliższej przyszłości, ale również tego jak później poradzę sobie w nowej roli. Jaką będę matką? Czy podołam obowiązkom? Czy dam sobie radę z odpowiedzialnością za życie swojego dziecka? Czy potrafię dać mu wszystko, czego potrzebuje do zdrowego rozwoju? Nie tylko w sensie materialnym, ale też emocjonalnym. Naprawdę się o to martwiłam, bo nie należę i nigdy nie należałam do osób, których dzieci rozczulają i budzą opiekuńcze instynkty.

Na zmianę z tymi niewesołymi przemyśleniami pojawiały się również zupełnie przeciwne emocje. Co jakiś czas ogarniała mnie przyjemna ekscytacja, że oto już za chwilę wydarzy się w moim życiu coś zupełnie wyjątkowego. I z jednej strony strasznie się bałam, a z drugiej nie mogłam się już doczekać rozwiązania. Co jakiś czas ogarniało mnie uspokajające przekonanie, że będzie fajnie.

Moja córka przyszła na świat 13 lutego 1994 roku o godzinie 21:20. Ważyła 2800 g i mierzyła 55 cm. Gdy dziś na nią patrzę, to nie mogę uwierzyć, że kiedyś naprawdę była taka malutka i tak bardzo ode mnie zależna. To wszystko tak szybko minęło...

Parę minut temu moja córka skończyła 18 lat. Za niespełna trzy miesiące skończy szkołę... za cztery zda maturę... a za sześć miesięcy wyjedzie na studia... (Przynajmniej taki jest plan).

Wiadomo z czym osiemnastka wiąże się dla dziecka. Ale co z rodzicami? Jaka będzie teraz nasza rola?

Minęło 18 lat, a ja znów staję u progu czegoś nowego. Tylko, że dziś zamiast poczucia, że coś się zaczyna, bardziej dokucza mi świadomość, że coś się kończy...


Komentarze

2012/02/13 22:04:37
Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twojej córki. Niech spełnią się marzenia.

2012/02/13 23:38:57
Teraz szykuj się powoli na rolę babci :)))

2012/02/14 00:20:31
Wiesz, wzruszył mnie ten post...

Czas leci tak szybko, że sama łapię się na tym, że często ściskam i całuję mojego Malucha tak "na zapas", bo przecież niedługo zacznie się przedszkole, szkoła i poleci mi dzieciaczek w świat, a teraz jest jeszcze taki "mój, osobisty i prywatny" :) Najzabawniejsze jest to, że ja również nigdy nie byłam typem rozczulającym się na widok dzieci, a nawet wręcz przeciwnie :)))

Nie martw się, Kochana! Coś się kończy, coś się zaczyna, ale to wcale nie znaczy, że będzie gorzej! Jeśli córa faktycznie wyniosła z domu, to co chciałaś jej przekzać, to będzie wracała chętnie, a wasze relacje wejdą na inny, bardziej dojrzały poziom. Tak przynajmniej było u mnie :)

2012/02/14 16:49:35
Uściski dla Was:)
Ja podpiszę się pod tym, co Magota napisała: jedno się kończy, ale drugie się zaczyna:)
Na pewno będzie inaczej, ale jak? I to jest właśnie w życiu fascynujące, że nie sposób tego przewidzieć i pozostaje tylko otworzyć się na nowe z nadzieją w sercu:)

2012/02/14 21:37:28
Antonino, dziękuję:)

Markaewo, ale do tego czasu pewnie jeszcze trochę wody w Nilu upłynie... choć, jak powiadają, w(y)padki chodzą po ludziach;)

Magoto, Sowo, wiem, wiem:) macie rację: "inaczej" może okazać się fajniejsze, niż jestem sobie w stanie wyobrazić, ale... tu chodzi o coś jeszcze - o uświadomienie sobie przemijania.

2012/02/15 07:56:22
Ostatnio doszłam do punktu niemartwienia się na zapas oczywiście teoretycznie każdy z nas wie, że to złota zasada, ale tylko w teorii natomiast autentycznie się tego nauczyłam, bo zauważyłam już tyle razy. że życie ma swoje plany a nie takie jakie sobie sami wyobrażaliśmy. Rozumiem Twoją zadumę to zupełnie normalne i ona Cie będzie trzymać ale masz w sobie tyle pasji, że może coś nowego Cię poniesie a może niewiele się zmieni. Jak coś się kończy to i coś się zaczyna tylko my nie od razu jesteśmy w stanie to zauważyć.

2012/02/20 01:04:14
Piękny wpis.
Jak będzie nasza rola jako rodziców?
Jak ty tego nie wiesz w osiemnaste urodziny swoje córki, to ja tym bardziej (bo moje to jesze w sumie maluchy - średnia wieku nie przekracza ośmiu :))
Ale myślę, że to jest tylko umowna granica, choć czasami coś symbolicznego oznacza jednak realne zmiany.
Na pewno zawsze będziesz kochaną mamą, jedyną na świecie.

A swoją drogą, to czy ta twoja córka nie mogła już poczekać te czterdzieści minut? Taką by miała romantyczną datę urodzenia :)

2012/02/23 07:42:52
Kraszynko - nie martwić się (na zapas) - super strategia! I bardzo bym chciała osiągnąć biegłość w tej dziedzinie. No cóż... będę ćwiczyć:)

Fidrygałko, mam taką nadzieję:)
A w kwestii niepoczekania - ja sobie planowałam, że jak poczeka, to będzie Walentyna. Dominika zna tę historię i teraz za każdym razem, przy okazji rozmów o różnych imionach, wyraża wdzięczność losowi za ten pośpiech;)

2012/03/13 19:48:41
Ale się uśmiałam, myślałam, że tylko ja jedna miałam takie myśli patrząc na ludzi przez okna otulone mroźnymi ornamentami. Mój syn rodził się 16 lat temu, 18 lutego. Też było wyjątkowo zimno. Myśli miałam indentyczne aż dziw, chociaż to było moje drugie dziecko. bo córkę mam jeszcze 5.5 roku starszą od niego. Już kończy studia. Nie martw się, Wasze stosunki ulegną zmianie, bo jednak córka się usamodzielni, ale będą miały inną, równie wielką jakość. Bałam się jak to będzie, kiedy wyjechała, miałam w domu jeszcze syna, teraz się zastanawiam, co to będzie, kiedy on wyjedzie na studia?

2012/03/14 20:30:11
He, he, a wydawało mi się, że jestem wyjątkowa;)....
A co do planowanego przez córkę wyjazdu - jeszcze nie zdecydowałam jak o tym myśleć... Momentami, gdy patrzę na jej rozrzucone po mieszkaniu rzeczy, albo szukam np. nożyczek, których jak zwykle nie odłoży na miejsce, to nawet się cieszę i w duchu powtarzam sobie uspokajająco: jeszcze tylko kilka miesięcy....
;)

czwartek, 9 lutego 2012

Pojechałam, obejrzałam...

Już myślałam, że z planowanej i wyczekiwanej od wakacji wyprawy do kina na  Dziewczynę z tatuażem nic nie wyjdzie. Wszystko przez mróz. Po kilku dniach i nocach z 20-30 stopniowymi mrozami, mój nieszczęsny samochód, napędzany wysokoprężnym silnikiem diesla, odmówił posłuszeństwa. Nic to, że do pracy zmuszona byłam chodzić na piechotę. Nieco więcej ruchu na świeżym powietrzu jeszcze nikomu nie zaszkodziło (ha! powiedzcie to naczynkom na mojej twarzy, które nawet pod ochroną specjalnego kremu dla narciarzy przeżyły prawdziwą masakrę), ale z kina naprawdę było mi szkoda zrezygnować. Nie pomogło uszlachetnianie paliwa specjalnym preparatem. Kilkakrotne rozgrzewanie świec również na nic się zdało. W takiej temperaturze zdycha bowiem serce samochodu - akumulator. Dzień przed planowanym wyjazdem, po kilku nieudanych próbach odpalenia, prawie całkiem nowe baterie w moim samochodzie, krztusząc się i dławiąc żałośnie, zdechły...

Ale...

Nie zaczynałabym tematu, gdyby historia nie miała happy endu:).

Pomógł prostownik. Wystarczyło parę godzin ładowania, by martwy samochód złapał rytm, a z rury wydechowej, ku uldze wszystkich zainteresowanych, wyzionęły kłęby regularnie wydalanych spalin.

Pojechaliśmy.... Obejrzeliśmy... Podobało się:)

Remake szwedzkiego filmu, na podstawie bestsellera Stiega Larssona. Skazany w procesie o zniesławienie dziennikarz, Mikael Blomkvist (Daniel Craig), podejmuje się nietypowego zlecenia. Na prośbę wpływowego przedsiębiorcy - Henrika Vangera ma spisać historię rodziny. Naprawdę jednak chodzi o zaginioną przed laty siostrzenicę Vangera - Harriet. Mikael wraz z pomagającą mu młodą hakerką Lisbeth (Rooney Mara), odnajduje przerażające i krwawe tajemnice rodziny.

Ponieważ wcześniej przeczytałam książkę, a także obejrzałam jej szwedzką adaptację filmową, pokuszę się o parę porównań. Ale króciutko. Nie ma powodów, by się strasznie na ten temat rozpisywać. Oba filmy - szwedzki i hollywoodzki - są do siebie podobne. Zarówno w klimacie, jak i niektórych ujęciach, scenach. To dość wierne adaptacje, różniące się jedynie szczegółami. Jeśli chodzi o aktorów, to w hollywoodzkim wydaniu bardzo podobał mi się Daniel Craig w roli Blomkvista. Podobno zebrał kiepskie opinie jako agent 007, jednak w roli zmęczonego życiem i przytłoczonego porażką dziennikarza-detektywa jest po prostu genialny. Za to szwedzka Lisbeth na głowę bije swoją amerykańską odpowiedniczkę, która tutaj wydawała mi się za mało wyrazista, za mało pewna siebie, choć przyznaję, że ma też parę naprawdę dobrych momentów. Również szwedzki Nils Bjurman był w mojej opinii bardziej przekonujący. Ale to drobiazgi bez znaczenia dla osób, które szwedzkiej adaptacji nie widziały.


Dla przypomnienia: tutaj pisałam o książkach Stiega Larssena, a tutaj o ich szwedzkich adaptacjach filmowych.

Tutaj zaś swoimi wrażeniami z obrazu Finchera podzieliła Magota:).



Komentarze
 
2012/02/09 23:39:20
Cieszę się bardzo, że i Tobie film przypadł do gustu! W ogóle, to niezły zbieg okoliczności - moja druga połowa zakupiła ostatnio blue raya i właśnie dziś przytargał pierwszy film w tym formacie - trylogię Larssona w szwedzkim wydaniu :))) Tak więc na dniach będziemy oglądać i porównywać, choć już teraz wiem po zwiastunie, że postać Lisbeth stanowczo lepsza w edycji szwedzkiej! Na pewno dam znać jak moje wrażenia :) Pozdrawiam!
2012/02/13 22:05:14
No to życzę udanego seansu! I koniecznie podziel się wrażeniami:)

sobota, 4 lutego 2012

Ulubione seriale

Fidrygałka zaprosiła mnie do zabawy w Nasze Ulubione Seriale.
Chętnie korzystam, bo seriale lubię i oglądam. Nie tasiemce "o życiu" - tych nie trawię. Gdyby naprawdę życie miało tak wyglądać, to.... wolałabym już żyć w Matrixie;).

ZASADY ZABAWY:
1. Opublikuj u siebie na blogu logo taga.
2. Napisz, kto Cię otagował.
3. Zaproś co najmniej 5 innych blogów.
4. Wymień i opisz kilka swoich ulubionych seriali.

 W serialach lubię przede wszystkim ciekawych, niebanalnych bohaterów i później bardzo się do nich przywiązuję. Bez wysiłku wybaczam potknięcia scenarzystów, nielogiczności, naciągane rozwiązania i słabsze odcinki w kolejnych powstających seriach. Doceniam też poczucie humoru i trzymającą w napięciu akcję. A gdy całość na dodatek okraszona jest kapeńką absurdu, ironii i umowności, to wciągam się w taką historię bez reszty i staje się ona dla mnie nie mniej rzeczywista, niż moje własne życie. No tak już mam i trudno:)

A wszytko zaczęło się od....

1. Niewolnica Isaura.
 Miałam niespełna 12 lat, gdy Telewizja Polska rozpoczęła emisję. Zakochałam się od pierwszego odcinka. W każdy wtorek siadałam razem z babcią (bo mieszkałam wówczas z babcią) przed ekranem czarno-białego telewizora i w ogromnych emocjach śledziłam losy dobrej i mądrej Isaury prześladowanej przez przez złego Leoncia. Prawdę mówiąc, to dziś niewiele pamiętam z akcji, ale samo wrażenie pozostało. Po prostu kochałam ten serial:).
W telewizji emitowany pt. "Robin Hood" w niedziele na Dwójce, w tzw. Kinie Familijnym. Miałam wtedy jakieś 13, czy 14 lat i do dziś nie wiem, czy kochałam serial, czy tylko Michaela Preada - płakałam, gdy zginął, a do Jasona Connery'ego, który go później zastąpił nie mogłam się przyzwyczaić;). Całkiem niedawno miałam okazję znów obejrzeć cały serial.... Sentyment co prawda mi pozostał, ale nie znalazłam tym razem tego, co tak bardzo zauroczyło mnie wówczas... Dziwne, jak wszystko się zmienia... Nawet moim małym bratankom niespecjalnie się podobał - obejrzeli parę odcinków i nie chciało im się kontynuować.


3. Powrót do Edenu.

Stephanie Harper posiada wszystko o czym można marzyć: młodość, bogactwo i kochanego męża. Jednak jej mąż zakochuje się w innej i postanawia podjąć próbę zamordowania żony. Stephanie jednak zostaje uratowana i pod przybranym nazwiskiem wraca by zemścić się na swoim mężu i odebrać wszystko co do niej należało.

Kończyłam wówczas podstawówkę i powoli kształtował się we mnie wizerunek ulubionej bohaterki - dobrej, ale niedocenianej, upokarzanej i lekceważonej, która pod wpływem dramatycznych wydarzeń nabiera hartu ducha, odwagi i pewności siebie, i w końcu dostaje wszystko, na co zasługuje, los wynagradza jej wszystkie krzywdy... Ha, pewnie pierwszy lepszy psycholog wysnułby na tej podstawie jakąś teorię, ale mniejsza z tym. Stephanie Harper szybko została moją idolką, zaraz obok Sary Crewe, Ani Shirley i Laury Shane.

4. Beverly Hills 90210.
Ach, co to był za serial! Kultowy. I nawet pomimo tego, że gdy zagościł w polskiej telewizji, ja od jakiegoś czasu nie byłam już licealistką, to uwielbiałam śledzić przygody kalifornijskich nastolatków. I strasznie zazdrościłam im fajnego, słonecznego życia:).


5. Przystanek Alaska.
Leciał w piątki na Dwójce, coś około dwudziestej drugiej. Wówczas już nie chodziłam do szkoły i nie pracowałam, a jednak cały tydzień czekałam na piątek:). A podczas oglądania nic nie było w stanie oderwać mnie od telewizora. Nawet moja mała córeczka, która na szczęście o tej porze zawsze smacznie sobie spała. Jakiś czas temu Amercom wydał wszystkie odcinki na DVD. Oczywiście kupiłam, obejrzałam i bawiłam się równie dobrze, jak za pierwszym razem. A nawet jeszcze lepiej! To chyba jeden z tych seriali, które można oglądać bez przerwy i czas może sobie upływać, a one nigdy nie tracą na aktualności i nigdy się nie nudzą.

6. Columbo.
Też można oglądać bez przerwy, też nigdy się nie nudzi, i też Amercom wydał wszystkie odcinki na DVD:). Każdy odcinek to po prostu majstersztyk! Porucznika Columbo uwielbiałam do tego stopnia, że naprawdę strasznie było mi przykro, gdy w ub. roku zmarł Peter Falk - aktor, który grał go z przerwami przez 35 lat!
A później nastała era nowoczesnych seriali, które dla mnie otwiera pozycja siódma na mojej liście:

7. Ally McBeal.
Cóż powiedzieć? Ally była po prostu najlepsza na świecie:). Troszkę szalona, troszkę nieszczęśliwa, ale przy tym błyskotliwa, zabawna, bezkompromisowa i z pewnością pełna nadziei, że wszystko, co najlepsze wciąż jeszcze jest przed nią. Co tydzień uczyłam się zachłannie jej osobliwej, pełnej optymizmu, postawy życiowej, zwanej przez nią samą mcbealizmem:).

8. 24 godziny.
Serial, który tak trzymał w napięciu, że serce niemal wyskakiwało mi z klatki piersiowej, a żołądek podchodził do gardła. Zamykałam oczy, odwracałam głowę, wychodziłam z pokoju. Potem pytałam męża: i co? Udało się? Zdążyli? Czasami nie zdążyli. Główni bohaterowie ginęli nagle i bez ostrzeżenia. Jedynie Jack Bauer z każdej opresji wychodził żywy. Najlepszy serial sensacyjny, jaki znam. Obejrzałam wszystkie 8 sezonów, a podczas ostatniego naprawdę niemożliwie bałam się, że w ostatniej minucie, ostatniej sekundzie, zginie nawet Jack...

9. Gotowe na wszystko.
Panie domu z przedmieść ukazane w tak zwariowany i absurdalny sposób, że po prostu nie można ich nie polubić:). I to wszystkich bez wyjątku. Choć po szóstym sezonie jednak się znudziłam.

10. Dexter.
O tym serialu pisałam już tutaj, więc nie będę się powtarzać. Powiem jedynie, że nigdy wcześniej nie myślałam, że mogłabym polubić seryjnego mordercę. Obejrzałam 5 sezonów. Szósty jest na dysku, ale z napisami, stąd wciąż jeszcze przede mną (bo przecież nie da się dziergać oglądając film z napisami:)).

No i nie zmieściłam się w dziesiątce, bo na miejscu jedenastym jest jeszcze jeden tytuł, którego w żadem sposób nie chciałabym pominąć:

Obejrzany całkiem niedawno, opisany  tutaj, zrobił na mnie ogromne wrażenie, bo jest absolutnie fantastyczny. W każdym znaczeniu tego słowa. A przy tym pełen humoru. Obejrzałam cztery sezony i wciąż mam ochotę na więcej Czystej Krwi;).

A do zabawy zapraszam:

Graszynkę - wprawdzie reperując ruderkę i dekorując różne różności niewiele ma czasu na seriale, ale może są takie, które na przykład pamięta z przeszłości i chciałaby się swoimi wspomnieniami podzielić? Mam nadzieję, że zechce:)

Klamoty - wiem, że jest miłośniczką co najmniej jednego z seriali wymienionych przeze mnie, a ciekawa jestem innych ulubionych:)

Magotę - która co prawda jest amatorką książek, ale mam nadzieję, że i z seriali coś jej się uda wybrać:)

Sowę - która delektuje się ostatnio Kuchnią 5 Przemian, w związku z czym nie mam pewności, czy starcza jej czasu na cokolwiek poza tym, ale może jednak?:)

Anię z Eire - która lubi sobie pospacerować w gronie rodzinnym, podziergać i poczytać. A pooglądać?:)



Komentarze
2012/02/04 14:49:26
Ren-ya, bardzo to miłe i dziękuję Ci za zaproszenie, tylko jest problem, że ja nie jestem kompletnie serialowa;)
Oczywiście w dawnych czasach oglądałam, tak jak cała Polska i Dynastię, i Ptaki ciernistych krzewów, i Powrót do Edenu, a wcześniej Bonanzę, Zorro i pewnie wiele innych. W nowszych Klan i dość długo M jak Miłość. Oglądałam, ale nic kompletnie nie jestem w stanie na ten temat napisać! Nie zostawia to we mnie żadnych wrażeń; oglądałam z rozpędu i przyzwyczajenia, a nie dla wyjątkowych walorów tych seriali...
Teraz jedynym serialem, który oglądam są Barwy szczęścia, ale co mam na jego temat powiedzieć, to też nie wiem - oglądamy razem z mężem i chyba tak długo przy nim pozostajemy, bo odcinki są bardzo krótkie, więc się nie zdążą znudzić;)
Odkąd zaczęłam romans z Internetem telewizja dla mnie praktycznie nie istnieje.

Sama więc widzisz jaka ze mnie kompanka do serialowej zabawy;)
Dziękuję jeszcze raz za zaproszenie i pozwolisz, że poprzestanę na tym komentarzu:)
2012/02/04 15:11:44
dziękuję za zaproszenie:) przemyślę swoją przeszłość i teraźniejszość serialową i napiszę.

Widzę, że niektóre seriale u mnie też chyba się pojawią.

Anka
2012/02/05 14:06:53
A widzisz! O Robin Hoodzie zapomniałam! I właśnie ta wersja z Michealem Praed'em najładniejsza (wygooglałam jego zdjęcie ... ale się zmnienił! Nie wszyscy mężczyżni się jednak ładnie starzeją :))
Dexter pojawił się już u zbyt wielu osób, bym przeszła koło niego obojętnie :)
Dzięki za fajną zabawę :)
2012/02/05 21:41:26
Hej, dzięki za zaproszenie do zabawy - chętnie skorzystam i postaram się jutro sklecić coś na ten temat. Kilka z wymienionych przez Ciebie seriali również bardzo lubię, więc pewnie i u mnie się one pojawią :)

Pozdrawiam!
2012/02/06 07:39:06
Oj Kochana Ren-yu to mnie teraz zaskoczyłaś aż mnie dech zaparło. Oczywiście nie odmówię, choć ruderka nam zamarza i każdą chwile poświęcamy na jej odlodzenie, więc chwile to potrwa tym bardziej, że nie oglądam seriali.....ale zaraz zaraz mąłż mnie przymusza np. do Stawki większej niż życie i takie tam i zwrócę uwagę na Twoje wybory choćby dlatego, że to Ty je polecasz, bo nie sądzę żebyś się zajmowała zupełnie bezwartościowymi. Serdecznie dziękuję za zaproszenie do zabawy.
2012/02/06 13:12:56
Sowo, hmmm, no cóż, spodziewałam się, ale dzięki i za to:)

Aniu, bardzo mi miło i widzę, że rzeczywiście mamy wspólny mianownik serialowy;)

Fidrygałko, miałam nad łóżkiem filmowy plakat z Michaele Praed'em podpartym na swoim wielkim łuku... Napatrzeć się nie mogłam:).

Magota, z ciekawością czekam na Twoje typy:)

Kraszynko, Stawka też jest ponadczasowa! Mój mąż czasem ogląda sobie na wyrywki różne odcinki, a ja z nim. I myślę sobie, że nasz J23 na głowę bije 007;)

czwartek, 2 lutego 2012

Na eksport

... czyli dla rodzinki mieszkającej w Irlandii, wydziergałam, a córka osobiście doręczyła, parę drobiazgów:

- dla domu: mój największy hit - firanka:). Szerokość na 20 rozetek. Z obliczeń (na podstawie mojej firanki) miało to dać 140 cm, ale, nie wiedzieć dlaczego, moje wyliczenia, choć poprawne matematycznie, w praktyce dają zupełnie inne wyniki... No nic, najważniejsze, że w oknie podobno się mieści:). Zużyłam równiutkie dwa motki bawełny Maxi.


- dla bratowej: drobna szydełkowa biżuteria:


- dla brata czterometrowy wężowy szalik:


- dla starszych bratanków po 3 metry:



- i dla małego Tymianka ciepły komplecik:


Takie same skarpeteczki/butki, tylko mniejsze, robiłam dla córki kolegi. Skorzystałam z opisu Zdzid, nieco go jedynie zmodyfikowałam, by osiągnąć większy rozmiar.

Ufff, napracowałam się, ale z przyjemnością:).



Komentarze
2012/02/02 19:20:43
Faktycznie się napracowałaś, ale śliczne rzeczy wyszły i na pewno wszyscy zadowoleni!

Anka

P.S. to ty Irlandię trochę znasz:)) a byłaś już tutaj?
A.
2012/02/02 19:32:42
Cudne prezenty:)
2012/02/02 20:26:00
Oh, sugar! Ale masz zacięcie!
Pamietam, że ta firanka mnie zauroczyła jako pierwsza na twoim blogu. A potem wczytalam się w resztę i ... Zagościłam na dobre :)
2012/02/02 21:49:08
Woooow! Respekt Kochana... ale cuda porobiłaś. I w jakiej ilości! Rodzinka musi być zachwycona - ja bym na pewno była :)

Wszystko jest piękne, ale ostatni komplecik dla Malucha totalnie mnie rozczulił. Skojarzyło mi się z pięknymi modelami, które ogldałam ostatnio na stronie Dropsa. Uwielbiam taki styl - prosty, a jednak pełen uroku i elegancji. Podziwiam i zazdroszczę zapału :)

Buziaki!
2012/02/04 12:30:39
Aniu, byłam kilka razy i bardzo mi się podobało. Irlandia ma jakąś taką szczególną atmosferę, że czuję się tam, jakbym grała w filmie - śmieszne to trochę, ale i ciekawe wrażenie:). No i te krajobrazy... i ruiny... i celtyckie nagrobki... Super!

Sowo, dzięki!

Fidrygałko, naprawdę bardzo mi miło:)

Magota, dzięki:) Mnie ten pulowerek też rozczulał w trakcie pracy:). Robiłam zupełnie na oko i cały czas martwiłam się, czy będzie na Tymianka pasował. Ale ponoć pasuje i to cieszy mnie niebywale (choć zdjęć jeszcze nie mam, więc nie wiem, JAK pasuje:)).