niedziela, 20 września 2009

"Życie przed oczami"

Zaintrygował mnie tytuł - „Życie prze oczami”. I Uma Thurman w roli głównej. Lubię tę aktorkę. Jej role zawsze są jakieś takie nieszablonowe, niejednoznaczne i pełne emocji.

Film spodobał mi się od pierwszego ujęcia. Pełen słońca, kolorów i kwiatów.

A zaraz potem jesteśmy świadkami masakry w szkole – chłopak z karabinem strzela do uczniów i nauczycieli. W łazience znajduje dwie dziewczyny – przyjaciółki. Celuje do nich.

Następne ujęcie to główna bohaterka (jedna z dziewczyn ze szkolnej łazienki) piętnaście lat później. Ma piękny dom z ogrodem kwiatowym oraz wspaniałą rodzinę – mądrego, przystojnego męża (profesora) i śliczną małą córeczkę. Rodzina wspólnie je śniadanie, później buziak na pożegnanie i każde z nich udaje się do własnych zajęć.

Normalnie jak w bajce. Nie wzbudziło to moich podejrzeń, bo w końcu to amerykański film, a w nich (o ile nie są to filmy wojenne, lub dramaty społeczne) wszak wszystko jest piękne – ludzie domy i krajobrazy. Tu jednak wyraźnie można było odczuć, że wśród tego pięknego otoczenia coś jest nie w porządku. Coś gnębi główną bohaterkę. Oczywiście wiadomo jakie to demony przeszłości nie pozwalają jej cieszyć się otaczającą sielanką i pięknem - jako nastolatka przeżyła masakrę w swojej szkole, straciła przyjaciółkę. Ale przecież już przed tym wydarzeniem dziewczyna wyraźnie miała problemy ze sobą. Była smutna i zagubiona.

Obrazy przeszłości i teraźniejszości mieszają się ze sobą, coraz bliżej jesteśmy wyjaśnienia, co tak naprawdę wydarzyło się w szkolnej łazience, gdy niezrównoważony chłopak celował w dziewczyny.

Zakończenie jest nieoczekiwane.

I dopiero po chwili wszystko układa mi się w jedną całość.

I już rozumiem ten tytuł.

Teraz jest mi naprawdę smutno. Jestem przygnębiona. Rozumiem główną bohaterkę. Dlaczego?

Być może ja też nie oswoiłam do końca swoich demonów przeszłości i dają one o sobie znać przy okazji takich obrazów. Wciąż pamiętam jak trudne wydawało mi się życie z perspektywy moich siedemnastu lat. Jak bolesne było dla mnie dorastanie. Zdawało mi się, że nie uniosę... tego wszystkiego. Nie wiedziałam kim jestem, a tym bardziej kim chcę być. Czułam, że do niczego nie pasuję. …. Czułam się jak... w matni(?). Uch, dużo by pisać. Ale w zasadzie nie chcę o tym pamiętać. Było minęło...

Teraz z perspektywy czasu wiem, że nie jest to wszystko takie straszne. Jakoś doszłam ze sobą do ładu, odnalazłam i zaakceptowałam siebie. Ale...

Dziś po obejrzeniu tego filmu napadła mnie taka myśl, że gdyby wtedy... ktoś wycelował we mnie, to..., oczywiście nie wiem na pewno, ale... tak sobie myślę, że... chyba łatwo byłoby mi wtedy powiedzieć: zabij MNIE!

niedziela, 6 września 2009

Szczypta rękodzieła

Wreszcie, wreszcie dotknęłam nieco rękodzieła.

Obiecałam przyjaciółce własnoręcznie zrobiony prezent z okazji wprowadzenia się do własnego domu. Owo wielkie wydarzenie miało miejsce już ponad dwa miesiące temu, ale z różnych powodów dopiero dziś wręczyłam swój prezent nowej właścicielce. Zgodnie z jej życzeniem są to obrazki.



Mam nadzieję, że się ładnie wkomponują w wystrój jej domu.

piątek, 4 września 2009

Jakimi słowami?

Jak pocieszyć osobę, którą spotkało nieszczęście? Czy da się to w ogóle zrobić słowami. Czy są takie słowa, które do ludzi dotkniętych nieszczęściem docierają?

Te pytania kołaczą mi się w głowie od wczoraj, gdy dowiedziałam się, że w wyniku wad rozwojowych zmarł mój najmłodszy, przedwcześnie urodzony, ledwie dwudniowy, bratanek.

Prawdę mówiąc wszyscy tego właśnie się spodziewali. Lekarze od początku nie dawali nadziei, że może być inaczej. Dziecko było za małe, za słabe, by przeżyć. A jednak rodzice wbrew wszystkiemu tę nadzieję mieli.
Wczoraj dotknęła nas smutna rzeczywistość. Remik odszedł. Żył dwa dni.

Co mogłam powiedzieć mojemu bratu, gdy przez telefon – smutny i zmęczony – informował mnie o tym fakcie? Jakimi słowami zareagować na nieszczęście, z którym właśnie mierzy się mój brat i jego żona? Co powiedzieć w chwili, gdy ich rodzicielskie nadzieje, plany i marzenia, rosnące przez ostatnie miesiące wraz z 
brzuchem mojej bratowej, zostały tak srogo zawiedzione?

Tak mi przykro! Tak bardzo mi przykro!

Nic innego nie przyszło mi do głowy.

Do tej pory nic innego nie przychodzi mi do głowy. Myślę,że może powinnam tam pojechać. Bo przecież obecność znaczy więcej niż słowa wypowiadane przez telefon. Ale szlachetne porywy serca często rozbijają się o finansową rzeczywistość. I taka rzeczywistość właśnie stoi przede mną. Dlatego wciąż siedzę na swoim fotelu przy swoim biurku, choć wiem, że powinnam być teraz gdzieś indziej. Pocieszam się, że przecież tak naprawdę mój brat nie jest sam, tam, na obczyźnie. Dźwiga ten ciężar wspólnie z żoną. I ma przyjaciół.

Nie wiem, co robić. Pytałam go czy chce żebym przyjechała. On też nie wie. Obojgu nam dokucza świadomość ograniczeń finansowych. Zobaczymy.

Trzymaj się Braciszku! Myślami wciąż jestem przy Was.